wtorek, 3 grudnia 2013

Przedwyjazdowa niechęć

Zauważyłam to u siebie już jakiś czas temu i zjawisko nazwałam "Niechęcią przedwyjazdową".
Nie, nie chodzi o to, że nie chce mi się wyjeżdżać czy mam niechęć do przeprowadzek (chociaż fakt, są uciążliwe). Tym mianem określam stan przed wyjazdem, gdzie będąc jeszcze w Polsce kończę swoje zobowiązania lub mam coś do zrobienia (coś co wiem, że jest bezsensu lub nieużyteczne). Kompletnie nie chce mi się tego robić. 

Idealnym przykładem opisującym "niechęć przedwyjazdową" jest sytuacja, w której chodzimy jeszcze do pracy. Z Polski wyjeżdżam w połowie stycznia i tak naprawdę mogłabym już przestać pracować. Od zaraz. Wiem, że i tak nie odłożę kokosów, więc pieniądze nie są żadną motywacją do pracy. To samo tyczy się atmosfery czy ludzi. Kompletnie nie będę żałować rezygnacji z tej pracy, a jednak kiedyś tam zdecydowałam się, że popracuję do końca roku. I to był błąd. 
Kompletnie nie mam już motywacji żeby angażować się bardziej w nowe projekty czy szukać nowych możliwości. Tym bardziej, że grudzień ma wszystkich dni pracujących około 20. W takim zestawieniu motywacja spada do dolnej granicy 0.

Jaki jest z tego morał? Jeśli:

  • przygotowujesz się do wyjazdu
  • wiesz, że rzucisz dotychczasową pracę
  • praca nie daje Ci satysfakcji ani góry pieniędzy
  •  przed wyjazdem chcesz jeszcze pozałatwiać sprawy / posiedzieć z rodziną / pospotykać się ze znajomymi
... to po prostu jak najszybciej zrezyzgnuj. Nic na siłę. Widzę po sobie, że naprawdę nie ma sensu się męczyć. Przez ten czas mogłam zrobić tyle pożytecznych rzeczy. Przede wszystkim nie denerwować się i jakoś spokojnie "dociągnąć" do wyjazdu. W zamian zaś codziennie idę do tej pracy i cholornie mi się nie chce...

(zdjęcie: radiostar.net) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz