poniedziałek, 10 marca 2014

Ich weiß nicht dlaczego tak jest

Zmora niemieckich urzędników dopadła i mnie. Chociaż miejsca, w którym dzisiaj byłam nie można do końca nazwać urzędem, to państwa, którzy "pomagali" mi w załatwieniu sprawy na 100% mogę nazwać niemieckimi urzędnikami.
nowyland
Może zacznę od stereotypów. Cokolwiek do ten pory przeczytałam o niemieckich urzędnikach sprowadzało się do takich przymiotników jak: "mało pomocni", "nieuprzejmi", "wredni" i jeszcze kilka mniej cenzuralnych.
Nie chciałam w to wierzyć, ale dzisiaj niestety to wszystko okazało się być prawdą. Od siebie mogę tylko dodać, że ulubionym zdaniem zatrudnionych tam osób jest


"Ich weiß nicht", czyli "nie wiem."
Poszłam dzisiaj do szkoły językowej, aby zapisać się na kurs niemieckiego. Pomyślałam, że już najwyższy czas podszkolić język po 6-cio letniej przerwie. Przed sekretariatem, gdzie mogłam zapisać się na kurs leżały broszurki streszczające ofertę szkoły. To fajnie... ale wszystko po niemiecku. Nie mogłam się zdecydować, który kurs wybrać spytałam więc grzecznie pani w sekretariacie, czym różnią się dwa wskazane przeze mnie kursy. W odpowiedzi usłyszałam "Ich weiß das nicht". Hmmm, ok. Zadałam więc inaczej pytanie "A który z nich jest łatwiejszy?", "Ich weiß nicht". W głowie brzmiało mi już tylko jedno zdanie: "To po co tu pracujesz skoro nic nie wiesz????"
Na mojej twarzy chyba malowała się irytacja, więc pani łaskawie poinformowała mnie, że w pokoju obok mogę się dowiedzieć, jaki poziom kursu najbardziej powinien mi odpowiadać, ale w sumie to ten pan, który się tym zajmuje to przyjmuje interesantów tylko we wtorki i czwartki, a dzisiaj jest przecież poniedziałek. Ale jak chcę to mogę się dowiedzieć. (Głupia baba).
Poszłam zatem do pokoju obok, gdzie pan siedzący przy biurku przyjął mnie z łaski. Tam dowiedziałam się, że kursy zaczynają się w tym tygodniu i zostało tylko jedno jedyne miejsce. Zatem kurs na poziomie ciut wyższym (na który chciałam się zapisać) jest już pełen i nie przyjmują nowych osób, co przecież pani w sekretariacie też ma zapisane i mogła mi powiedzieć (grrrrrr.....). Wszystkie moje pytania uprzedzał słowami, że on nie wie i właściwie to nie ma czasu, więc się ze mną żegna. (Palant).

Co mi pozostało? Wróciłam do sekretariatu, pokazałam palcem, który kurs mnie interesuje (albo inaczej - na który kurs jest jeszcze miejsce) i poprosiłam o zapisanie. Dostałam druczek do wypełnienia, który skrzętnie zapisałam, po czym dowiedziałam się, że piszę zbyt małymi literami i pani nie będzie w stanie mnie rozczytać! Druczek wypełniłam raz jeszcze, tym razem pisząc wszystko wielkimi literami.

Żeby tego było mało, kurs kosztował ciut więcej niż miałam w portfelu, spytałam więc czy mogę zapłacić później. Oczywiście, że nie!
Poprosiłam więc, żeby zaczekała trochę, to skoczę do bankomatu po pieniądze. "Owszem, mogę iść, ale nie będą trzymać dla mnie tego miejsca". WTF!!!!!!
W tym momencie byłam tak zirytowana, że wydaje mi się, że mogłam nieco krzyknąć na tę panią "Przecież wrócę za góra pół godziny, jaki jest problem, żeby na ten czas zarezerwować mi to miejsce? Wypełniłam druczek i chyba pokazałam, że zależy mi na udziale w kursie!"
Łaskawie się zgodziła.

Wróciłam za 20 minut, zapłaciłam za kurs i wyszłam, nie powiedziałam do widzenia.
Po raz pierwszy w Niemczech szlag mnie jasny trafił. Na ulicach zazwyczaj widzi się uśmiechniętych ludzi, pozdrawiających się lukrowym "Tschüss!" na każdym rogu.
A tu pójdzie człowiek do prywatnej(!) szkoły językowej, której płaci, a wszyscy bez wyjątku traktują cię jakby już na wstępie nie chcieli ci pomóc. Cholera, przecież za to im płącą! A pensja idzie też m.in. z pieniędzy, które dzisiaj tam wpłaciłam, i po które praktycznie biegłam, bo pani w sekretariacie łaskawie trzymała mi miejsce!
Tyle w temacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz